Kiedy urodziłam mojego pierwszego syna poczułam, że czas na zmianę nie jest jutro, za rok, ale teraz, w tym momencie, bo jestem przez cały czas na talerzu, na scenie, a nie ma bardziej wyczulonego na nieautentyczność widza niż własne dziecko. Zrozumiałam, co to tak naprawdę znaczy stać się dorosłą, czuć się za siebie odpowiedzialną i że dzieci potrzebują rodzica autentycznego i z głębokim poczuciem własnej wartości.
Uwielbiam proste życie. Przez kilka lat mieszkałam w ekologicznym wozie cyrkowym, który zbudowałam z moim partnerem, przepłynęłam setki kilometrów małą łódką wiosłową. Wtedy tak naprawdę poczułam, jak wspaniałe jest życie w jego prostocie i w bliskości z naturą. Odtąd zawsze chcę sięgać głębiej, do źródła, gdzie mieszkają te najbardziej proste i wspaniałe rzeczy. Żeby tam trafić, obieram życie z warstw historii i przekonań, które nas najmocniej blokują. Ale odkrywanie najprostszych rzeczy bywa czasami najtrudniejsze. Dlatego tak bardzo zafascynowała mnie Virginia Satir, pionierka systemowej terapii rodzinnej, która dla mnie osiągnęła w tym szukaniu mistrzostwo. Zostałam terapeutką i coachem jej metody i pracuję z klientami w Niemczech i w Hiszpanii. Terapeutka czy coach są dla mnie tylko umownymi etykietami. Jestem tak bardzo przekonana o wartości i wewnętrznej mądrości każdego człowieka, że moją rolę widzę w kreowaniu przestrzeni do rozwoju i wspieraniu tych, którzy chcą w życiu dosięgnąć ich najwspanialszego potencjału, rozpalić wewnętrzny ogień. Pomagam im otworzyć wszystkie zmysły, żeby mogli dostrzec i odkurzyć ukryte w nich skarby i żeby w tej obecności delektowali się życiem.
Taniec i muzyka codziennie mnie ratują, odkrywam ciałem moją wewnętrzną prawdę i chcę tym zarażać innych.
Kiedy prowadzę warsztat tańca świadomego, czuję się spełniona. Chwile największej pełni w życiu przeżywam na parkiecie, w naturze i patrząc w oczy moich synów. Kiedy czuję zapach wilgotnego mchu czy wieczornego jeziora, kiedy siedzę w łódce, czuję, że wracam do domu. Ale nie zawsze tak było.
Przez wiele lat przeglądałam się w lustrze innych kultur, mieszkałam w różnych miejscach świata. Ciągle mi czegoś brakowało i czegoś szukałam. Pracowałam w instytucji kulturalnej w Berlinie, aż odkryłam, że jest coś więcej nich szufladki, które nam oferuje społeczeństwo.
Szukałam siebie za Oceanem i odnajdywałam w sobie, podejmowałam ryzyko, by przekraczać każdego dnia własne granice.
Szukałam duchowości w egzotycznych tradycjach, ale odkryłam ją własnymi stopami na parkiecie i w zapachu ziemi.
Kiedy myślę o raju, przypominam sobie mój pierwszy dzień w Meksyku. Weszłam do baru, gdzie na żywo grała orkiestra salsy, 20 mężczyzn w białych garniturach, grało, śpiewało i tańczyło, a parkiet był pełen wirujących tancerzy. Stanęłam w progu i poczułam, że mogę już umrzeć.